środa, 1 lutego 2012

Tort urodzinowy

Będzie sentymentalnie i osobiście...a to wszystko przez Tort.

Hani urodziny były już bardzo dawno wszak jest panienką sylwestrową, jednak przez ciągłe choroby jak nie jednej to drugiej świętowanie tej uroczystość przeciągnęło się, aż do ostatniej soboty. Hania świeczkę dmuchała co najmniej 4 razy i całkiem nieźle sobie z tym radziła. Nie wiem kiedy czas nam upłynął, nie wiem kiedy ona tak urosła, ale tego nie wiedzą i nie rozumieją wszyscy rodzice. 

Staram się, bo lubię i tak robiła moja Mama torty i ciasta piec sama. Mama mnie tego nauczyła i tutaj właśnie zacznie się ta sentymentalno - osobista część. 
Kiedy dziewczynek nie było jeszcze na świecie zawsze chciałam mieć choć jedną, bo przecież będziemy się tak kochać jak ja kochałam moją Mamę, która odeszła...w tym roku minie już 10 lat...Jednak kiedy okazało się, że jestem w ciąży bardzo chciałam Stasia. Chłopiec wydawał mi się prostszy w "obsłudze" i raczej prawdopodobieństwo zamiłowania do róziu byłoby znikome. Ale padło na Zosię i wtedy przypomniałam sobie powód dla którego tak bardzo chciałam mieć córkę...Chciałam móc stworzyć z nią taką relację jak z moją Mamą. Przede wszystkim jednak najważniejsze było pieczenie ciasta, a konkretnie biszkoptu. Jeszcze w naszym mieszkaniu w bloku, z żółtymi jak słońce szafkami kuchennymi zaczęła się moja przygoda z kucharzeniem. Ile miałam lat nie wiem, pewnie tyle co Zosia...Mama zawsze lubiła gotować i przede wszystkim piec, a ja pomagałam ile mogłam. Co najważniejsze Mama pozwala mi na to, zawsze chciała mojej pomocy i zawsze dawała duży kredyt zaufania i samodzielności. 
Moje najwspanialsze wspomnienie sprowadza się do stopnia zaawansowania w pracach kuchennych mierzonego ubijaniem białek na biszkopt ;) Dziwne? 
Kiedy zaczynałam pomagać mogłam trzymać mikser, który ubijał białka, Mama kończyła resztę. Z czasem Mama rozbijała mi jajka i pozwalała oddzielić białko od żółtka, cóż to była za odpowiedzialność, przecież trochę żółtka w białku i wszystko na nic ;) Kolejny stopień wtajemniczenia pozwalał jajko stuknięte przez Mamę, rozdzielić i oddzielić białko od żółtka, ostatni obejmował wszystkie czynności około jajeczne plus całe ciasto. Nie wiem kiedy zaczęłam torty robić sama. Fakt, że przez kilka lat z rzędu był to jeden i ten sam ananasowo - kokosowy, chyba nikomu nie przeszkadzał...Pamiętacie go? Ja pamiętam kręcenie kremu w brązowej makutrze, na krześle, na którym lepiej było usiąść przodem do oparcia i tam między nogami, a oparciem ustawić miskę z masłem i kręcić, kręcić, kręcić... 

Historia z jajkami przypomniała mi się kiedy piekłam biszkopt na Hankowy tort, a Zosia mi nie chciała pomagać;) Tort wyszedł pyszny moim skromnym zdaniem i na pewno kiedyś powtórzę taką kombinację czekolady, pomarańczy i śmietankowego kremu mniam, a wyglądał tak.



Zosia oczywiście od kiedy zaczęła karierę przedszkolaka i ma kuleżanki mówi " Mój ulubiony kolor to różowy" Proponuje "Pojedźmy do malarza i przemalujmy samochód na różowo" 
Cóż przeszkadza mi to mniej niż myślałam, a dzieci w tym kolorze wyglądają wyjątkowo urodziwie, więc ja też lubię róziowy ;) już tylko szafa Zosi jeszcze się broni...

2 komentarze:

Magiczna Fabryka pisze...

I tego im życzymy, niech zawsze patrzą na świat przez różowe okulary:) Tort wygląda pysznie!

Texugo pisze...

szkoda tylko, że dziewczęta nie lubią zwierzątka borsuk. trzeba się nad tym pochylić. darz bór!